Archiwum 06 listopada 2003


lis 06 2003 Więc zakładam tu bloga..:)
Komentarze: 3

Więc, będę tu umieszczała moje powieści, ale także czasem skrobnę coś o sobie...miłego czytania:-)

Tajemnica”

 

    Państwo Small wiedli spokojne i (jak na swój gust) normalne życie. Pani Small zajmowała się córką, a

pan Small był wiceprezesem firmy „Small and Bik”.

    Pani Small- Belinda pocałowała męża na pożegnanie i wróciła do gotowania obiadu. Spojrzała ukradkiem na córkę- małą Joane, która siedziała w kojcu i bawiła się klockami. Belinda uśmiechnęła się pod nosem kiedy Joane machnęła ręką, na co klocki uniosły się w powietrze. Wracając do kuchni mruknęła pod nosem „Jak te dzieci rosną”.  Nagle jeden z klocków, którymi bawiła się Joane przeleciał pokój i wpadł prosto do garnka z zupą, opryskując panią Small marchewką. 

 -Ile razy mama ci mówiła Joane, że z magią trzeba uważać...-powiedziała Belinda wyjmując różdżkę.  Uprzątnęła rozchlapaną marchewkę i wyjęła klocek z zupy. –No dobrze kochanie, chodź na zupkę.    

 Joane uniosła się trochę nad ziemię, uwalniając się z kojca i przeraczkowała pokój docierając do mamy. Pani Small wzięła córeczkę, usadziła na krzesełku i stuknęła różdżką w łyżkę, która sama zaczęła karmić Joane.

Belinda wyglądała na wyraźnie zaniepokojoną. Co chwilę zerkała na wielki kuchenny zegar.

 -Powinien już być... czasem się spóźnia, ale żeby tyle...   

Powinnam to sprawdzić...ale co ja z tobą zrobię skarbie...-przez chwilę patrzyła na Joane, jakby rozważając coś –Nie, dłużej nie wytrzymam. –wstała od stołu i wzięła płaszcz- Mamusia zaraz wróci kochanie, zaczekaj tu na mnie i bądź grzeczna. –pocałowała córkę w policzek i po prostu zniknęła.

  Joane siedziała spokojnie, karmiona przez łyżkę, która cały czas pokonywała trasę od talerza do małej buzi. Jednak po chwili Jo wydała się znudzona. Złapała łyżkę i odrzuciła ją w kąt. Posłuszna mamie została w krzesełku. Siedziała jakiś czas, aż jej małe powieki zaczęły ciążyć coraz to bardziej. W końcu opadły i dziewczynka zasnęła.

 

  Obudziły ją jakieś głosy, dobiegające z korytarza i przenoszące się w stronę kuchni. Otwarła oczy akurat, gdy drzwi kuchenne się otwarły i do środka weszła dwójka ludzi. W żadnym z nich nie rozpoznała swoich rodziców.  Była to kobieta i dość mały mężczyzna. Joane nie potrafiła zrozumieć o czym mówią, ale wyczuwała zdenerwowanie i napięcie w ich rozmowie.

-Biedna, mała Joane...-wyszeptała kobieta- Będzie musiała trafić do zwykłego sierocińca...-wypróżniła hałaśliwie nos.

 Mężczyzna poklepał ją po ramieniu

-Wiem Mabel...Kto ją tam odniesie?

-Jeśli Lucas nie przyjdzie, to chyba ja...Jak myślisz Douglasie, są jakieś szanse, ze chociaż Belinda żyje?

-Nie mam pojęcia...widziałem tylko zwłoki Larry`ego. Okropny widok -Douglas otrząsnął się – Nie wiem jednak co z Belindą...jej jeszcze nie znaleziono

 Mebel zaniosła się cichym szlochem

-B-biedna, mała Jo- powtórzyła łkając

Douglas spojrzał na zegarek

-Lucas powinien już być...

-Wiem...pięć minut temu. Ch-chyba powinnam już ją zanieść...nie ma sensu zwlekać. –otarła łzy i podeszła do Joane, która nagle się rozpłakała.

-No, nie płacz dziecinko...Za jakiś czas wyciągniemy cię z tego okropnego miejsca. Na razie bezpieczniej dla ciebie będzie tam zostać.- pocałowała ją w czoło

-Pa, Doug –pożegnała się z mężczyzną i zniknęła, niosąc cały czas dziecko na rękach.

 Chwilę potem znalazły się na jakiejś ciemnej ulicy.

Mabel znów zaczęła łkać. Stała jakiś czas moknąc na  deszczu, aż w końcu położyła zawiniątko na progu i zadzwoniła do drzwi. Pocałowała jeszcze raz małą główkę i rozpłynęła się w ciemności.

pisareczka : :